Legendy przenoszą nas do odległych czasów, są wehikułem, który w prosty, bajkowy sposób przekazuje nam informacje na temat naszej kultury i historii. Legendy opowiadają o mędrcach, świętych, władcach, politykach, wojownikach lub innych popularnych bohaterach. Zawierają często nieprawdopodobne albo nierealne motywy ale maja również podstawy historyczne. Spełniają ogromną rolę w poznawaniu naszej tradycji i obyczajów.
Legendy lubelskie to ubarwione szczyptą magii opowieści z życia naszego Koziego Grodu. Uważam, iż każdy szanujący się Lublinianin (nawet mieszkający tylko tymczasowo) powinien zapoznać się przynajmniej z najbardziej popularnymi legendami naszego miasta.
Od jakiej ryby pochodzi nazwa Lublina?
Jaki był powód wizyty czartów w lubelskim grodzie?
Jak koziołek stał się symbolem w herbie Lublina?
Dlaczego niedaleko Wieży Trynitarskiej trzeba uważnie patrzeć pod nogi?
Jeśli chcecie odnaleźć odpowiedź na te pytania musicie zgłębić tajniki zawarte w lubelskich przypowieściach.
„Na początku był lin”
Piękne było słońce, może majowe albo lipcowe. Okolice naszego grodu, który jeszcze nie miał nazwy, tonęły w zieleni. Czysta i bystra Bystrzyca wartko szemrała wśród wzgórz. – Hej, rybacy, co to za gród? – zapytał książę, który wraz ze swą drużyną zatrzymał konie nad rzeką. Zeskoczył z siodła, rzucił giermkowi lejce i podszedł do ludzi stojących przy łodziach. Tamci zamarli ze zdziwienia, bo niezbyt często możni panowie zatrzymywali swe konie nad Bystrzycą.
– Nie wiemy panie – wydukał najodważniejszy. – A, to i wy też w podróży? – zainteresował się książę. – Nie panie, mieszkamy w grodzie, ale on nie ma nazwy – wyjaśnili rybacy, podziwiając bogaty strój gości i bogate końskie uprzęże.
Na to książę postanowił, że owo miejsce nad Bystrzycą będzie się nazywało tak, jak ryba wyłowiona z rzeki. Kazał zarzucić sieci. Rycerze stali na brzegu i patrzyli. Gdy wyciągnięto niewód, były w nim dwie ryby – szczupak i lin. I rzekł książę, ucinając spór, który natychmiast wybuchł na brzegu: szczupak jest wilkiem rzecznym, nie chcę, aby mieszkańcy tej osady tacy byli, lin zaś to ryba łagodna, więc wybierając z dwojga… zaraz, zaraz szczupak lub lin… niech ten wasz gród lub-linem się zwie. I zadowolony książę wyjechał z Lublina.
Legenda tą w ciekawy, animowany sposób została zrealizowana przez Młodzieżowy Ośrodek Socjoterapii w Lublinie
Zachęcam do obejrzenia ciekawej, animowanej realizacji odnoszącej się do tej legendy:
https://www.youtube.com/watch?v=IVFe0tEIEMA
„Sąd diabelski”
https://www.youtube.com/watch?v=qgBYsHfUvrA
„Herb Lublina”
Na przełomie XIII i XIV wieku lubelscy mieszczanie zabiegali o prawa miejskie. Jednak nijak nie mogli dostać się do panującego wówczas księcia Władysława Łokietka, zajętego tłumieniem buntu mieszczan krakowskich i sandomierskich. W końcu nadarzyła się okazja, bo książę szukał stronników i do Krakowa pojechała kilkuosobowa delegacja posłów.
Łokietek przyjął ich bardzo życzliwie, wysłuchał opowieści o mieście, dowiedział się jak to podczas najazdu Tatarów ocalała koza, która wyżywiła w wąwozie wiele dziatek i przyrzekł posłom przywilej lokacyjny. Pozostało jedynie nadać herb nowemu miastu. I tu książę wraz z posłem dominikaninem uradzili, że w herbie powinna znaleźć się koza na pamiątkę tatarskiego najazdu oraz winnica. Herb miał zaprojektować i namalować krakowski herbator Mikołaj. Ale herbator pijaczyna gdzieś zaginął i lubelscy wysłannicy dotarłszy w końcu do jego domu po odbiór dzieła dostali jakieś zapakowane malowidło. Gdy je w drodze rozpakowali, przerazili się, że sprowadzą hańbę na miasto – ujrzeli bowiem starego długowłosego capa, obżerającego się winogronami. Nie mieli racji, mieszczanie tak cieszyli się z nadania praw miejskich, że na herb nie zwrócili w ogóle uwagi.
„Kamień nieszczęścia”
Jedną z osobliwości lubelskich jest kamień nieszczęścia, o którym krąży makabryczna legenda. Obecnie kamień ten – istny prześladowca ludzkości, spoczywa dalej na rogu cichej uliczki Jezuickiej i szczerzy do przechodniów szczerbę po katowskim toporze.
Pochodzi on podobno ze Sławinka pod Lublinem. Na początku XV-go wieku „urzędował” on na placu Bernardyńskim, dawnym placu Straceń, jako podstawa pod pień dębowy, ociekający krwią skazańców.
Zdarzyło się raz, że kat ściął głowę niewinnego człowieka, z takim rozmachem, że pień rozłupał się na połowę, a topór wyszczerbił w kamieniu głęboki wyłom.
Potem ktoś go przytoczył na plac przy ul. Rybnej. Pewnego dnia szła tędy kobieta z dwojakami, niosąc dobry obiad mężowi pracującemu przy budowie. W pobliżu kamienia potknęła się i upadła, rozbijając garnki na jego powierzchni. Zapach okraszonej zupy przynęcił kilka wałęsających się psów, które rzuciły się na żer, oblizały kamień skrupulatnie i wszystkie padły nieżywe. Widok martwych zwierząt wywołał niezwykłą sensację, a plac otrzymał nazwę Psiej Górki.
Z czasem przekonali się ludzie, że dotknięcie kamienia ręką lub bosą stopą wytwarza kontakt miedzy nim, a człowiekiem, sprowadzając nieszczęście. Złakomił się na kamień pewien piekarz i użył go do pieca budującej się piekarni. Wkrótce śmiałek spalił się w tym piecu, zamknięty przez własną żonę i adorującego ją czeladnika.
Zły kamień wrócił na Psią Górkę i oślepił murarza, który z zawziętością uderzył go młotem. Wkrótce na tym placu, sumptem Mikołaja Łosia z Grodkowa, przystąpiono do budowy kościoła Trynitarzy. Po wybudowaniu murów przyszło ludziom na myśl, aby wtoczyć kamień do kościoła i użyć go przy budowie ołtarza. Wkrótce okazało się, że pomimo wzniesienia budynku i dzwonnicy kościół nigdy nie zostanie skończony, bo brakło funduszów na dokończenie wnętrza. Mury kościoła w kilkadziesiąt lat później zakupił Pawęczkowski i usunąwszy kamień, przerobił gmach na pałac dla siebie, który dotąd stoi na Psiej Górce.
Po wybudowaniu Soboru prawosławnego na Placu Litewskim kamień nieszczęścia znalazł się obok niego i spowodował śmierć żołnierza, który spadł z dzwonnicy miażdżąc sobie czaszkę na powierzchni złośliwca. Władze rosyjskie obawiając się o całość Soboru w takim sąsiedztwie eksmitowały kamień za miasto. Przy budowie prochowni dostał się on jakimś sposobem do fundamentów. Ogólnie jest wiadomo, że w roku 1919 prochownia wyleciała w powietrze.
Dwadzieścia lat przeleżał kamień bez żadnych efektów. Na koniec znalazł się na rogu uliczki Jezuickiej, na wprost Trynitarskiej Bramy. Gdy przyszyła wojna lotnicy niemieccy latali nad Lublinem zrzucając bomby. I oto kamień znowu okazał swoje fatum, bo najwięcej ofiar ludziach poniosła goszcząca go uliczka Jezuicka i Katedra, na którą spozierał przez wylot Bramy Trynitarskiej. Mimo, że eskadra zataczała duże koła, to bomby padały głównie w promieniu działania kamienia nieszczęścia.
Obecnie ten kamień ten – istny prześladowca ludzkości, spoczywa dalej na rogu cichej uliczki Jezuickiej i szczerzy do przechodniów szczerbę po katowskim toporze.
„Legenda o śnie Leszka Czarnego”
https://www.youtube.com/watch?v=lhYlm-4DT3Y
Wrażliwych na estetykę odbiorców, gorąco zapraszam na realizację animacji Miasto Podziemne, w ramach Festiwalu Zaczarowany Lublin-Spotkanie z Opowiadaczami Świata. Ośrodek Brama-Grodzka Teatr NN:
„Legenda o lubelskim żmiju”
https://www.youtube.com/watch?v=jj4vMU-W9rA
https://www.youtube.com/watch?v=EZUqkvfgu6A
Źródło tekstu: „Legendy Lublina dla dzieci” Magdaleny Mazur – Ciseł; Wydawnictwo Krajka BiuroBiuro Turystyki Kulturowej
Źródło ilustracji: https://www.muzeumlubelskie.pl/_KAPLICA_TROJCY_SWIETEJ-1-126-30.html
Materiał przygotowała: p. A. Filipek
Comments are closed, but trackbacks and pingbacks are open.